świat walący się na głowę, czyli poniedziałek


Brzydka pogoda, oczko w super fajnych i super drogich pończochach, długaśna kłótnia na messengerze, taka z wywlekaniem pradziejów, zawodowe dylematy; kot który mi znów nasrał na środku pokoju nie wiem czemu, i ciągle ta cholerna samotność, którą przecież rozumiem, tylko tak czasem źle znoszę - to za wiele jak na jeden krótki poniedziałek.



Każdy ma takie dni od czasu do czasu i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Można przespać, przeczekać, można obejrzeć film, wypić drinka, jednak chcę inaczej. Nie chcę tylko przeczekiwać, nauczę się zmieniać gorsze chwile na lepsze. Takie rzeczy wymyśliłam:

1. Po pierwsze, gdy jesteś w dołku, posłuchaj swojego ciała. Może faktycznie jesteś zmęczona, śpiąca, może coś Cię boli. Wtedy nie ma co roztrząsać, trzeba spełnić podstawowe potrzeby. Zjedz coś dobrego (ale pożywnego i zdrowego!), wyśpij się, a jutro na pewno poczujesz się lepiej. Ja często za mało śpię i rano wstaję na ostatnią chwilę. Zawsze wtedy o czymś zapomnę, albo czegoś nie zdążę zrobić i to psuje mi humor od samego rana. Jak znajdę na to sposób, to się podzielę. Póki co pomaga odsypianie braków co kilka dni.

2. Dwa: wypisz na kartce wszystkie sprawy, które Cię teraz przytłaczają. Ja tak zrobiłam i przede wszystkim pomogło mi to zobaczyć realne sprawy do rozwiązania, zamiast ogólnego poczucia że świat wali mi się na głowę.

W drugiej kolejności skreśliłam kilka pozycji:
- te które są tylko cudzymi oczekiwaniami, a nie rzeczami które faktycznie muszę zrobić - jak nowe zadania do podjęcia w mojej wspólnocie. Nic nie muszę. Ewentualnie zajmę się tym jak będę miała więcej sił;
- te które są stresującymi wydarzeniami, które i tak nadejdą i nie mam na to wpływu - jak wesele w rodzinie albo rozprawa rozwodowa zbliżająca się wielkimi krokami. Skoro nie mam wpływu, to po prostu jakoś przeżyję. Może z czasem znajdę sposób, żeby to sobie ułatwić.
- dotyczące decyzji, które już podjęłam, ale nie jestem ich pewna - jak zmiana pracy. Cóż, wybrałam więc po co drążyć. Jeśli będzie trzeba, wyciągnę wnioski na przyszłość.

Zostało jedno konkretne zadanie do wykonania, ale nie na teraz, tylko za miesiąc lub dwa. Więc nie będę się zamartwiać. No i relacje. Te wszystkie skomplikowane, zawiłe i dziwne relacje. To znaczy oczywiście nie, ale dla mnie wszystkie takie są. Powiedziałam sobie na to: cóż Anno, po prostu przestań się do nich wszystkich odzywać. Doraźnie pomaga ;)

3. Zrób coś, co pomoże Ci wyładować negatywne emocje. Niektórym podobno pomaga sport, ale to nie jestem ja :P Choć gdy czuję głównie złość, to bardzo szybki marsz z głośną muzyką w słuchawkach przynosi pewną ulgę.
Możesz obejrzeć smutny film, albo posłuchać dołujących piosenek. Dobrze się tak czasem pognębić i wypłakać. Byle nie za długo! W odpowiedniej chwili przejdź do kolejnego kroku.
Ja najbardziej lubię pisać. Czasem wszystko wtedy dogłębnie analizuję, a czasem bluzgam i wylewam pomyje. Oby tylko takie twory nie trafiły nigdy w niepowołane ręce ;)

4. Jak już się wyładujesz, pomyśl na co masz ochotę, co Cię odpręży i zrelaksuje. Założę się, że nie uwierzycie, co ja dziś wybrałam na tę okoliczność. Nałożę hennę na włosy, bo szkoda było mi na to czasu w weekend. Ale to jeszcze nic. Będę układać ciuchy według japońskiej magii sprzątania. Naprawdę! Cały miesiąc chciałam tego spróbować.

5. To rada bardziej na rano, jeśli dzień zapowiada się trudny. Ale w sumie na dzień po też się nadaje. Umaluj się i ubierz tak, żeby czuć się ładnie, dobrze i swobodnie. Każdy ma jakiś sprawdzony zestaw i właśnie w taki dzień dobrze po niego sięgnąć. Nic tak nie pogłębia dołka, jak świadomość że coś jest nie tak z moimi włosami albo strojem.

6. Coś na czym się jeszcze mało znam - codzienne rytuały. Czytałam o nich fajny artykuł na jednym z blogów i zaczęłam się nad tym więcej zastanawiać. Ma wrażenie, że rytuały to coś, co może dać człowiekowi poczucie bezpieczeństwa i pewien spokój. I jak to zbadam głębiej, to Wam napiszę na pewno.

7. Last but not least: modlitwa. Kiedyś był to dla mnie sposób, żeby po prostu lepiej przyjrzeć się sobie samej, wsłuchać się w siebie, uspokoić. I to jest bardzo dobry patent. Modlitwa po pierwsze sprawia że widzę siebie prawdziwą, bez różowych okularów, ale też bez dołowania. Teraz jest to spotkanie z Kimś na zewnątrz, Kto patrzy, słucha i ogarnia. Nie umiem wytłumaczyć jak i dlaczego, ale nie znam innego sposobu, który daje więcej nadziei i otuchy. Choć ostatnio jest dla mnie trudna i chętniej wracam do punktów 1-5.

Ciekawa jestem Waszych sposobów na świat walący się na głowę.

Komentarze

Prześlij komentarz