Straganik zamknięty czyli o byciu aspołecznym



Może to dlatego że zima, śnieg za oknem i razem z całą przyrodą przełączyłam się na fazę "przetrwanie". Ale bardziej jednak przez te huragany życiowych zmian. Całkiem jestem ostatnio aspołeczna. Z zazdrością obserwuję, jak ludzie wokół nawiązują lub podtrzymują relacje. Gadają, spotykają się, wymieniają życzliwość. A ja siedzę w swoim szklanym słoju.

Ten oskarżający głos w mojej głowie (spokojnie, nie słyszę głosów, to metafora), bardziej stanowczo ostatnio powtarza: nie umiesz być z ludźmi, nigdy się tego nie nauczysz! Czasem mu wierzę i już całkiem mnie to dołuje. Na szczęście coraz częściej rozumiem, że nie czas na podróże dyplomatyczne, gdy w królestwie sypią się fundamenty (tak, znowu metafora!).

Poczucie bezpieczeństwa. Większość ludzi ma je chyba jakoś domyślnie wgrane - dzięki wierze we własne możliwości, dzięki wsparciu bliskich, dzięki stałości miejsc, osób, wydarzeń. Ja całe życie szukam czegoś, co mi je da. Lubię schematy, procedury i określony porządek, bo zawsze to coś. Jasne oczekiwania, brak niedomówień. Co się oczywiście nie kłóci z moim wiecznym bałaganem w domu i chaosem w działaniu. To są wszystko wyjątki potwierdzające regułę. Swoją drogą bardzo to jest zabawne, że w obecnej pracy uchodzę za bardzo uporządkowaną i świetnie zorganizowaną. A ja - człowiek chaos - musiałam po prostu narzucić sobie mega dyscyplinę, żeby nie utonąć w oceanie odłożonych na później spraw.

Wracając do poczucia bezpieczeństwa: dawało mi je małżeństwo. Bo taki mąż, może nie pogada, nie zrozumie, ale też nie pozwoli zginąć. No ale męża już nie ma. Dawało mi je mieszkanie - taka bezpieczna przystań, własne cztery ściany, świadomość że nie wyląduję pod mostem. Ale tego też już niet. Miałam - przez lata budowany - obraz siebie, tego kim jestem, przeszłości, która mnie ukształtowała, rodziny z której pochodzę. To się wszystko rozsypało jak domek z kart. Miałam religię, tradycję, rytuały. Ale one są niczym, bez relacji z żywą Osobą. Same w sobie niewiele są warte.

Nie chodzi o to, że narzekam. Ale fundamenty buduje się długo i na poważnie. Tymczasem zdaje mi się że dryfuję po jakimś morzu (a nie umiem pływać przecież!), albo że jestem bardzo starym i bardzo ususzonym kwiatkiem, iże mogę się rozsypać od byle podmuchu.

Introwertyk z takimi strachami przez relacjami, jak ja, nigdy nie wpuszcza nikogo do swojego świata. Jedynie otwiera taki straganik, okno wystawowe. I wybiera bardzo starannie co i komu może pokazać. Jestem raczej dobrej myśli. Sądzę, że i tak jest lepiej niż rok temu, albo dwa, albo pięć. O niebo lepiej jest. A czego nie umiem, to się pewnie nauczę kiedyś.
Ale tymczasem straganik zamknięty. "Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy" - Ha! I na coś się zdała moja dawna miłość do Słowackiego ;)

Komentarze