Szesnaście dni do wiosny



Ogarnęłam się po chorobie, trochę popracowałam i tak oto minął luty. Prawie niezauważenie.
W ostatnich tygodniach mocno układam sobie w głowie różne sprawy, zajmuje to mój czas i uwagę, dlatego prawie nie piszę. Brakuje mi słów, by przekazać to wszystko, co bym chciała. Bo wszystkie moje zasoby skierowane są teraz na budowanie własnego, najbardziej podstawowego spokoju.



Potrzeba mi zbudować sobie poczucie bezpieczeństwa prawie od zera. Poskładać własny świat.

Gdybym dziś miała powiedzieć, jak rozumiem życie, to porównałabym je do perły. Ktoś mi ją dał, by ją zachować i strzec jej. Albo lepiej do ogrodu, za który tylko ja odpowiadam. Ale jeszcze nie czas na wyjaśnienia. Narazie buduję wszystko od środka.



Chciałam Wam napisać, co z moją akcją Challenge God. Szczerze mówiąc, wybierając na początku roku takie, a nie inne postanowienie, spodziewałam się jakiegoś wow, nowych działań i wyzwań. Tymczasem faktycznie Bóg zna mnie lepiej, niż ja sama siebie, bo zupełnie niczego ode mnie nie oczekuje. Mam swoje obowiązki, swoją posługę we wspólnocie i okej, ale wygląda na to, że narazie żadnych nowości. Nawet gdy zaczęłam pościć w połowie lutego (bo wiecie, Wielki Post i dobrze podjąć jakąś praktykę ascetyczną), więc nawet to co miało być wyrzeczeniem, stało się dla mnie darem. Okazją by się o siebie zatroszczyć i dalej uczyć dbania o siebie. Poszczę, a tak naprawdę odkrywam nowe smaki, znajduję czas na przygotowywanie posiłków i odzyskuję siły fizyczne i psychiczne. I nie odczuwam żadnego dyskomfortu w związku z odmawianiem sobie czegokolwiek. Nie tego się spodziewałam.


Tak naprawdę to nie mam Wam dziś wiele do opowiedzenia, ale chciałam dać znać że o Was pamiętam. Dlatego zamiast treści, dodałam parę przypadkowych zdjęć z ostatniego miesiąca.
A zamiast puenty pokażę Wam, jakie piękne rzeczy tworzy przyroda:



Komentarze