Siedzę na podłodze w moim pokoju. Nie wiem, która jest godzina, jeszcze ciemno. Delikatnie głaszczę mojego kota, który umarł dziś w nocy. Ze wszystkich rzeczy w życiu musiałam stracić także jego.
***
Marzyłam o nim na długo zanim się pojawił. Nie o małym słodkim kociątku, nie o przytulance na kolanach, ale o towarzyszu z naturą lwa. Gdy u mnie zamieszkał, miał zaledwie osiem tygodni. Nie miałam bladego pojęcia o zachowaniu i wychowaniu kotów, więc wychował się sam. Nauczył mnie rozpoznawać swoje kocie humory, rozróżniać miauknięcia, interpretować tembr mruczenia. Choć innym ludziom wydawał się dziki i nieprzewidywalny, dla mnie był cierpliwym towarzyszem i wyrozumiałym przyjacielem. Tak, były też takie momenty, gdy był jedynym, co trzymało mnie przy życiu.
Był taki czas, gdy nie miałam siły wstać rano z łóżka, ani tym bardziej wyjść na zewnątrz. Ale kotu trzeba wsypać karmę do miski, trzeba kupić żwirek - więc wstawałam, wychodziłam. A potem już jakoś szło. Kiedy całymi dniami siedziałam w domu, uziemiona przez różne trudne rzeczy, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić, mój kot był jedyną żywą istotą, do której mogłam się odezwać.
Gdy mi się wydawało, że się rozpadam, że nic mnie nie trzyma i zginę, gdy wyłam z bezsilności, podchodził, ocierał się policzkiem i siadał bardzo blisko mnie.
Gdy nie ma nic i nikogo, taka żywa obecność obok, jest wszystkim.
Zygfryd.
Był przy mnie ciągle. Gdy robiłam coś w kuchni, siadał na blacie za mną i obserwował każdy ruch. Gdy siadywałam przy stole, on kładł się na krześle obok. Chodził za mną nawet do łazienki - a gdy nie zdążył się prześlizgnąć, drapał w drzwi, żeby go wpuścić. Zawsze musiał mieć mnie w zasięgu wzroku.
Wieczorami natomiast czekał, aż położę się i zgaszę światło. Wtedy kładł się tuż przy mojej poduszce i dawał się głaskać po ciepłym brzuszku. Zasypiałam słuchając jego mruczenia.
Dziś też tak zrobił: czekał aż się położę, przybiegł, dał się głaskać i mruczał. Usnęłam po pierwszej w nocy, słuchając mruczenia. Godzinę później obudziły mnie jego gwałtowne ruchy. Najpierw myślałam, że to tak zwyczajnie, przez sen. Ale coś mnie zaniepokoiło i zapaliłam światło. To było kilka silnych drgawek i przestał oddychać. Serce już nie biło.
***
Zadzwoniłam na jakiś dyżur weterynaryjny. Kobieta zadawała mi pytania, odpowiadałam. Nie rozumiem, co się stało. Powiedziała, że już nic nie zrobimy.
Na podłodze rozłożyłam koc i przeniosłam tam ciało Zygfryda. Usiadłam obok, głaskałam go i płakałam. Czasem wydawało mi się, że czuję jeszcze jego drżenie. Jak przy mruczeniu, tylko słabiej. Ale łapki stawały się już zimne.
Zadzwoniłam do jakiegoś pana, co zabiera z domów umarłe koty. Powiedział, że przyjedzie rano.
***
Posiedzę z Tobą Zygfryd.
Na pewno miałeś ważny powód żeby odejść. Przecież wiesz, że poza Tobą, nie mam żadnej żywej istoty.
***
Marzyłam o nim na długo zanim się pojawił. Nie o małym słodkim kociątku, nie o przytulance na kolanach, ale o towarzyszu z naturą lwa. Gdy u mnie zamieszkał, miał zaledwie osiem tygodni. Nie miałam bladego pojęcia o zachowaniu i wychowaniu kotów, więc wychował się sam. Nauczył mnie rozpoznawać swoje kocie humory, rozróżniać miauknięcia, interpretować tembr mruczenia. Choć innym ludziom wydawał się dziki i nieprzewidywalny, dla mnie był cierpliwym towarzyszem i wyrozumiałym przyjacielem. Tak, były też takie momenty, gdy był jedynym, co trzymało mnie przy życiu.
Był taki czas, gdy nie miałam siły wstać rano z łóżka, ani tym bardziej wyjść na zewnątrz. Ale kotu trzeba wsypać karmę do miski, trzeba kupić żwirek - więc wstawałam, wychodziłam. A potem już jakoś szło. Kiedy całymi dniami siedziałam w domu, uziemiona przez różne trudne rzeczy, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić, mój kot był jedyną żywą istotą, do której mogłam się odezwać.
Gdy mi się wydawało, że się rozpadam, że nic mnie nie trzyma i zginę, gdy wyłam z bezsilności, podchodził, ocierał się policzkiem i siadał bardzo blisko mnie.
Gdy nie ma nic i nikogo, taka żywa obecność obok, jest wszystkim.
Zygfryd.
Był przy mnie ciągle. Gdy robiłam coś w kuchni, siadał na blacie za mną i obserwował każdy ruch. Gdy siadywałam przy stole, on kładł się na krześle obok. Chodził za mną nawet do łazienki - a gdy nie zdążył się prześlizgnąć, drapał w drzwi, żeby go wpuścić. Zawsze musiał mieć mnie w zasięgu wzroku.
Wieczorami natomiast czekał, aż położę się i zgaszę światło. Wtedy kładł się tuż przy mojej poduszce i dawał się głaskać po ciepłym brzuszku. Zasypiałam słuchając jego mruczenia.
Dziś też tak zrobił: czekał aż się położę, przybiegł, dał się głaskać i mruczał. Usnęłam po pierwszej w nocy, słuchając mruczenia. Godzinę później obudziły mnie jego gwałtowne ruchy. Najpierw myślałam, że to tak zwyczajnie, przez sen. Ale coś mnie zaniepokoiło i zapaliłam światło. To było kilka silnych drgawek i przestał oddychać. Serce już nie biło.
***
Zadzwoniłam na jakiś dyżur weterynaryjny. Kobieta zadawała mi pytania, odpowiadałam. Nie rozumiem, co się stało. Powiedziała, że już nic nie zrobimy.
Na podłodze rozłożyłam koc i przeniosłam tam ciało Zygfryda. Usiadłam obok, głaskałam go i płakałam. Czasem wydawało mi się, że czuję jeszcze jego drżenie. Jak przy mruczeniu, tylko słabiej. Ale łapki stawały się już zimne.
Zadzwoniłam do jakiegoś pana, co zabiera z domów umarłe koty. Powiedział, że przyjedzie rano.
***
Posiedzę z Tobą Zygfryd.
Na pewno miałeś ważny powód żeby odejść. Przecież wiesz, że poza Tobą, nie mam żadnej żywej istoty.
Przykro mi bardzo Aniu trzymaj się kochana Zykfryt był pięknym kocurem i najlepszym przyjacielem bo zwierzęta są najlepszymi przyjaciółkami lepsi niż ludzie bo zwierzę ta za zawsze z tobą a ludzie odchodzą i są fałszywi������pozdrawiam B.......
OdpowiedzUsuń