Ludziowstręt czyli zaraz kogoś zamorduję, słowo daję!



Coś co może mnie dobić, zgnieść i zmieść z powierzchni ziemi, albo uskrzydlić, unieść, sprawić że szybuję. Choć to drugie jednak rzadziej. Emocje. Pisałam Wam kiedyś, że wcześniej niewiele czułam. Uczucia do mnie nie docierały, nie widziałam ich, nie potrafiłam nazwać. Teraz jest inaczej. Dociera coraz więcej, choć nie wszystko od razu rozpoznaję i rozumiem.



Emocje są psycho-fizyczną reakcją na wewnętrzne i zewnętrzne bodźce. Czyli na to co ktoś zrobił, powiedział, co się wydarzyło, ale też na to co pomyślałam, powiedziałam, przypomniałam sobie lub wyobraziłam.

Po co są? Po to żeby mnie informować co się dzieje we mnie i wokół mnie. Tak jak receptory w skórze mówią mi że jest zimno, albo ciepło, że coś boli lub łaskocze i na podstawie sygnału od nich mogę zdecydować: czy ubiorę się cieplej, czy odsunę rękę od ognia, czy nie zrobię nic.

Emocje informują, że jakaś sytuacja mnie rani, że jakaś znajomość cieszy, że jakieś działania przynoszą mi satysfakcję, że jedne myśli pogrążają, a inne motywują; że w jednym towarzystwie czuję się doceniana, w innym pozbawiana wartości; tu czuję się dobrze, tam kiepsko, tutaj mam obawy lub brakuje mi pewności, tam czuję się jak ryba w wodzie, itd. Choć to rozum podejmuje decyzje, musi skądś brać materiał do tego decydowania.

Byłoby głupotą pozbywać się źródła ważnych informacji, prawda? A jednak nieraz się pozbywamy. Nie wiemy co zrobić z odebraną informacją, bo jest zbyt trudna, bo przeżywamy coś bardzo ciężkiego, albo zwyczajnie nas nie nauczono. Pisałam o tym TUTAJ. Tak działa nasz mózg, pomija nieprzydatne sygnały, bo szkoda energii na coś z czym nie wiadomo co zrobić. Niestety gdy wyłączymy się na trudne uczucia, zamkniemy się też na większość dobrych i budujących.

Czy wtedy nie mamy emocji? Nie. One ciągle są, działają poza kontrolą i świadomością. Na linii uczucia - rozum zanika łączność, każde żyje własnym życiem. Właśnie wtedy emocje nami rządzą, bo nie wiemy jak się z nimi obchodzić.

Mam za sobą takie tygodnie (w sumie nie wiem czy za sobą, mam nadzieję), gdy uczucia hulały we mnie jak nie przymierzając orkan Grzegorz. Najpierw mocno się czymś gryzłam i potrzebowałam chwili żeby zrozumieć że pewna sytuacja bardzo mnie martwi i stresuje. Zrozumiałam, i super, ale nic z tym nie zrobiłam. Pomyślałam "zajmę się tym za tydzień. a w sumie może przesadzam i po prostu to oleję".

Ale system alarmowy mam sprawny, więc czułam się coraz gorzej i gorzej. Chodziłam przybita, wszystko mnie męczyło, nie mogłam znieść ludzi wokół siebie. Miałam ochotę wszystkich pozabijać. Byle co mogło doprowadzić do wybuchu złości, a czasem bałam się że zmęczona tym wszystkim rozpłaczę się przy obcych ludziach. Przestałam ogarniać co się ze mną dzieje. Weekend spędziłam pod kocem, oglądając filmy, ale niespecjalnie mi to pomogło. Nie potrafiłam przyjąć pomocy, bo przecież nie umiałam nazwać tego wszystkiego, a jednocześnie bardzo na nią czekałam.

Desperacko chciałam, żeby ktoś się mną zajął, poświęcił mi trochę uwagi, jakoś mi pomógł. Ale nikt nie potrafił. Aż wreszcie dotarło: Anno to ty się sobą wreszcie zajmij, zaopiekuj i daj sobie uwagę. Takie proste i takie trudne! Wtedy wróciłam do tej pierwszej męczącej sprawy. Podjęłam decyzję i zadziałałam. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaką ulgę poczułam. Teraz jest dużo spokojniej.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to emocje są źródłem problemów, ale one są tylko wskaźnikiem. Warto dać im swobodnie płynąć i podejmować decyzje uwzględniając uczucia. Mam wrażenie że tym co ludzi najbardziej unieszczęśliwia jest zagłuszanie sygnałów które daje im własne ciało i uczucia. Oraz odbieranie sobie możliwości działania w zgodzie z sobą. Ze mną tak własnie jest.

Komentarze