Jest okej powiedzieć: PAUZA



Dawniej, gdy ktoś pytał mnie po dowolnym zdarzeniu: jak to przeżywasz? - nie potrafiłam odpowiedzieć. Albo jeszcze lepiej: co czujesz? Na to pytanie wszystkie myśli uciekały mi z głowy w panice. Nie raz naprędce wymyślałam odpowiedź, na podstawie tego co mi się wydawało, że można czuć w takiej chwili. A czasem odpowiadałam najbardziej szczerze: Nic. Nic nie czuję.
Czasami mnie takie pytania dziwiły, no bo co niby miałabym czuć i dlaczego? A czasem miałam wrażenie że blednę i niewidzialna pętla zaciska mi się wokół szyi: nie chcę, nie chcę, nie pytaj mnie!



Oczywiście to nie tak, że nie miałam uczuć. Ale z większością nie miałam kontaktu, nie potrafiłam ich zobaczyć i określić. To trochę tak jak długotrwały fizyczny ból, jeśli towarzyszy człowiekowi ciągle, można się do niego przyzwyczaić i prawie nie zwracać uwagi. Albo jak zapach perfum którego regularnie używamy, po czasie przestajemy go czuć, choć przecież cząsteczki unoszą się wokół i wszyscy inni czują.
Zazwyczaj potrzebowałam wielu wielu dni, by zobaczyć jak coś odbieram, co dla mnie znaczy dana sytuacja. Posiłkowałam się tym jak inni ludzie przeżywają podobne rzeczy, co o tym mówią. W dużej mierze książkami i filmami.

Z powodu tego nie-czucia zawsze miałam wrażenie, że jestem od ludzi odgrodzona jakby szybą. Gdy bywałam szczęśliwa, to szczęście było przytłumione, nie mogłam z niego w pełni skorzystać. Gdy cierpiałam, to nie mogłam zobaczyć ani powodu, ani sensu, potrafiłam tylko zamrozić się i czekać aż to przejdzie.

Teraz już wiem, że tak się dzieje z osobami, którym przydarzyło się coś bardzo trudnego. Ból, strach, dezorientacja zalewają je niczym wodospad. Nie mogąc sobie z tym poradzić odcinają od siebie cały świat uczuć. On gdzieś tam jest, skostniały, uczucia wyłażą w sposób niekontrolowany kiedy naprawdę jest ich już zbyt wiele. Własne reakcje są dla człowieka niezrozumiałe i przerażające, więc lepiej to wszystko powstrzymać, nic nie czuć. I robi się takie błędne koło.
Ale też chyba nie trzeba wielkiej traumy, by mieć kłopot z emocjami. Wystarczy, że nikt nas tego nie nauczył, nie pokazał, sami nie próbowaliśmy uczuć nazwać i uporządkować.

Trafiłam kiedyś na bloga pewnej Asi - mamy która pisze o tym jak wychowuje swoje dzieci. Zaczęłam od tego wpisu (LINK) a potem pochłonęłam jeszcze z dziesięć innych. Asia pisze w nim o tym, jak uczy swojego syna nazywać emocje które on przeżywa i jaki daje to efekt w codzienności. Wychowanie dzieci mnie nie dotyczy, ale między innymi dzięki tym tekstom uczę się zatrzymywać na chwilę, przyglądać temu co przeżywam i po kolei to nazywać. Co więcej - to bardzo pomaga w kontaktach z ludźmi! Uczę się pytać, co przeżywa drugi człowiek i coraz lepiej rozumiem.

A na koniec nawiązanie do tytułu dzisiejszego wpisu. Coraz częściej pozwalam sobie przeżywać emocje bez całkowitego ich duszenia i cenzurowania, ale jeszcze nie zawsze umiem wszystko nazwać, albo znaleźć dla nich takie ujście, którym nie narobię głupot, oraz nikogo nie zranię. Chcę powiedzieć, że jest okej stwierdzić:
Nie mam gotowej odpowiedzi. Nie wiem co teraz czuję.
Potrzebuję czasu żeby się nauczyć.
Potrzebuję czasu żeby zrozumieć co się ze mną dzieje.
Potrzebuję przestrzeni żeby się w siebie wsłuchać.
Z czasem dojdę do wprawy i to nazywanie będzie mi szło szybciej.

I właśnie dziś, kiedy w mojej głowie kotłuje się milion myśli, uczuć i pomysłów, raz jestem w euforii, innego razu w rozpaczy, a to pełna nadziei, a to nic nie ma sensu -mówię sobie: Anno, jeszcze sobie wszystko poukładasz, pozwól sobie na pauzę, mętlik i bałagan.

Komentarze