Małe sprawy zyskują moc



Nie mogę w tym roku znieść słuchania kolęd. Próbowałam, serio. Zdzierżyłam kilka w Wigilię, ale już naprawdę więcej nie dam rady. Nie to, że nie są ładne. Wynalazłam kilka naprawdę fajnych nagrań, np PENTATONIX albo tradycyjny Michael Buble. No ale nie.

Zastanawiając się, dlaczego tak mam, doszłam do jednego tematu: Wyobrażenia. O tym jak powinno być. Wyobrażenia o świętach, o rodzinie, o normalności. Miałam jakieś swoje wyobrażenia. Wiadomo, to się wynosi z domowych tradycji, z opowieści koleżanek i kolegów, z filmów, z książek. Wspominałam już kiedyś o bańce wyobrażeń wokół Bożego Narodzenia, która jest nadmuchiwana do niebotycznych rozmiarów. U mnie tak właśnie było. Święta w moim rodzinnym domu były zawsze uroczą, słodką, piękną i czarującą szopką. Czekałam na nie tygodniami, marzyłam o prezentach które dostanę. Pisywałam listy do "Dzieciątka", które te podarki przynosiło. Adwent, to wiadomo, roraty, postanowienia, wyrzeczenia. Rzeczy lub słodycze które dostałam w grudniu musiałam chować do barku na świąteczną kupkę. Potem odświętne ubranie, czekanie na pierwszą gwiazdkę, prezenty które nie wiadomo kiedy i jak znajdowały się pod choinką. Chyba niezbyt długo wierzyłam, że przynosi je Dzieciątko, brat mnie uświadomił jak miałam może z 4-5 lat. Ale taką bajkową fikcję utrzymywaliśmy przez wiele lat. Trochę rozmów co roku o tym samym, przy rozpakowywaniu dużo szumu, udawane zaskoczenie, albo i udawana radość. Nie to że się nie cieszyłam. Ale nie było miejsca na prawdziwe emocje, tylko na takie pasujące do obrazka.

Gdy byłam nastolatką już mnie to gryzło. Że nie potrafimy ze sobą rozmawiać, ale do świątecznej szopki trzeba razem usiąść. Że domownicy na codzień starają się omijać, patrzą na siebie spod byka, ale w Wigilię zgodnie odegrają przedstawienie uśmiechów i pozowania do zdjęć. Tak, zgrzytało mi, a pomimo tego tęskniłam, czekałam, jakbym wierzyła że stworzenie atmosfery, nadmuchanie emocji i podtrzymanie atrapy może coś zmienić w codzienności.

Patrzę na wszystkie te relacje instagramowe i facebookowe, ktoś się zaręczył, ktoś czeka na narodziny potomstwa, ludzie pozują do zdjęć przytuleni i uśmiechnięci, dzieci recytują wierszyki. Nie chcę mówić, że to nieprawda, ale mam wrażenie, jakbym oglądała film o stworzeniach z innej planety. Patrzę i prawie już nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. Nie wyobrażam sobie tak po prostu komuś ufać, liczyć na kogoś, polegać na czyimś słowie. W moim świecie nie ma niczego pewnego. Gdy ktoś mi coś obiecuje, to nic nie znaczy. Bo najprawdopodobniej ma dobre chęci, ale jutro zmieni zdanie. Ktoś mówi, że mnie kocha, ale to znaczy tyle że mnie potrzebuje i bardzo chce się na mnie oprzeć, a nie że jakkolwiek bierze mnie pod uwagę. Każdy najmniejszy przejaw troski wobec mnie, tak bezbrzeżnie mnie dziwi, że aż nie wiem jak się zachować.

... Tak, pamiętam że kiedyś żyłam w tamtym świecie, ale już nie wiem, jak się tam wraca. Śpiewanie kolęd i pastorałek pasuje do tamtego świata, nie do mojego.

Teraz w moim życiu nie ma już żadnej szopki i żadnego udawania. Ani w święta, ani w ogóle. Robię tylko to, na co mam ochotę, co jest w danej chwili prawdziwe. Żadnych konwenansów. Nie odpisałam na większość z życzeń, bo spośród kilkudziesięciu wiadomości nie było prawie żadnej napisanej do mnie. Same kompozycje typu kopiuj-wklej. Wierszyki o karpiu i infantylne obrazki. Nie zadzwoniłam do żadnej z osób, do której "wypada" i nie przygotowałam świątecznego obiadu.

Jednocześnie mam świadomość, że wiele z tego co piszę, opiera się na emocjach. Emocje do ważne informacje i napęd lub hamulec dla moich działań. Tutaj już trochę o tym pisałam. Nie ma co udawać, że jest łatwo, gdy nie jest. Ale jak się tak człowiek wkurzy na rzeczywistość, trzaśnie drzwiami, albo rozżali mocno, to przestaje widzieć sens w czymkolwiek. Ja tak mam, rozbijam się. Dawne wyobrażenia do niczego mi już nie pasują, a nowych nie ma. Stare zwyczaje są puste i bez znaczenia, a nowych brak. A bez jakichkolwiek ram, małych zwyczajów, łatwo popaść w marazm i bylejakość.

I tak to pomyślałam sobie, że chyba czas zacząć budować własną normalność. Codzienną bezpieczną rutynę, zwyczaje weekendowe, wakacyjne, świąteczne. Małe ramki przystające do mojej rzeczywistości, nic na wyrost. Podobno na rutynie można się oprzeć, gdy wszystko inne się sypie. Podobno z tego składa się normalność. Podobno drobne sprawy, porządek dnia, ład wśród przedmiotów, codzienny rytm, stałe daty na które się czeka - mają sens. Sprawdzę, jak małe sprawy zyskują moc.

Słucham dziś starej dobrej Comy:


Komentarze