dwa rodzaje lenistwa



Tak sobie pomyślałam o każdym "nie chce mi się", "nie mam na to siły", "nie mogę z tym nic zrobić". Skąd się to bierze - czy zawsze z tego samego? Czy lenistwo na pewno jest złe? A może to nie lenistwo.

Ludzie siedzą latami w nielubianej pracy, z nielubianymi ludźmi, w nielubianym ciele. I niczego nie da się z tym zrobić. Z czasem zaczynają mówić, że wcale nie jest tak źle, mogłoby być przecież gorzej. Właściwie to jest całkiem fajnie. Yhm, fajnie, i wszyscy prawie zaczynamy w to wierzyć.

Bierność. Apatia. Taki stan, w którym siedzisz bardzo długo w jednym miejscu. Nic nie zmieniasz. Nie wiesz już czy ci się nie chce, czy nie potrafisz. Nawet nie wiesz, że coś mogłoby być inaczej. Tkwienie niczym jakiś kołek.
Byłam takim kołkiem przez większość życia. Tak żyła moja mama, moja babcia, większość mojej rodziny. Och oczywiście że podejmując jakieś aktywności, pracę, i te inne powszednie rzeczy, które trzeba robić. Ale w dojmującym przekonaniu, że jest cała masa spraw, których nie da się ruszyć. Wierząc, że to, tamto i siamto nigdy się nie zmieni, bo tamta osoba się nie zmieni, bo nie ma pieniędzy, bo nie ma możliwości, bla bla bla. Trzeba znosić rzeczywistość jaką jest.
No więc bierność, była cechą, którą uważałam za swoją. Nienawidziłam jej i - a jakże - wierzyłam że nie da się jej pozbyć, bo dostałam ją w spadku na zawsze.

Taki paraliż, moim zdaniem, wcale nie bierze się ze zwykłego lenistwa. Choć ludzie powszechnie tak sądzą. W ogóle całe to pojęcie "lenistwa" to dla mnie tylko przykrywka. Prawdziwe lenistwo wymyślono po to, żeby usprawnić sobie życie i uprzyjemnić, a nie żeby finalnie sobie szkodzić. Prawdziwe lenistwo jest i przyjemne i dobre (a co!). Sprawia że robię kawę w dwa razy większym kubku, żeby nie chodzić po nią dwa razy. Dzięki niemu kupiłam walizkę na czterech kółkach, żeby w czasie podróży rozkoszować się okolicznościami, a nie męczyć. Przyjemne i dobre lenistwo wymyśliło taksówki, płatności komórką, zakupy online i masę rzeczy, które mają mi służyć, a nie mnie hamować.

Jeśli patrzysz z boku na taką osobę, która od dawna w czymś tkwi, być może oceniasz surowo: gdyby naprawdę chciał, to by zmienił. Wystarczyłoby tylko to i tamto (tutaj masz gotową listę rzeczy). Widocznie jest zbyt leniwy, więc niech sobie tak siedzi na własne życzenie. A to wcale nie tak!

Jeżeli to ty jesteś osobą, która trwa w czymś nieudanym, to wiem że znosisz bardzo dużo: dyskomfort sytuacji, żal za tym że niektórym się przecież udaje i mają fajniejsze życie, poczucie porażki że nie udaje się tobie, poczucie winy że niedostatecznie się starasz, niezrozumienie i pogardę ludzi, beznadzieję zamkniętego koła. Oj wiele trudnych rzeczy.

Tymczasem mam dla ciebie dobrą wiadomość. A nawet dwie. Po pierwsze: wcale nie jesteś leniem. Jesteś raczej kimś kto nie poprawia swojego losu, czyli niedostatecznie dba o własne sprawy. Jeśli coś cię blokuje przed działaniem i prawdziwym zadbaniem o swoje sprawy, to są to: brak wiary że można i brak przekonania że na to zasługujesz. I teraz moja druga dobra wiadomość: można. Nie istnieją sytuacje bez wyjścia. Może trzeba poszukać nowej drogi, może to trochę inne wyjście niż sobie wyobrażasz, może sporo trzeba by zmienić. Ale zawsze MOŻNA. Nawet jeśli siedzisz w czymś dwadzieścia lat. Nawet jeśli nie wyobrażasz sobie, że mogłoby być inaczej.

Kiedy ułożyłam zdanie, które za chwilę napiszę, sama się zdziwiłam ale faktycznie tak jest: doceniam moment, w którym odczuwam dyskomfort, w którym coś mnie zaczyna drażnić i wkurzać. Bo to znaczy, że już niedługo znajdę sposób, by było mi lepiej. To dlatego, że odkryłam w sobie nową cechę: niestrudzenie szukam rozwiązań. Taka wiara, że jest wyjście, była ze mną nawet w najgorszych chwilach, w najczarniejszej dupie mojego życia. Nawet jak jest beznadziejnie, coś się we mnie tli i cicho powtarza: Anno coś wymyślisz, poradzimy sobie.

Nie chcę przez to powiedzieć, że mam super ułożone życie. Wręcz przeciwnie, z większością spraw jestem jeszcze w lesie. Ale jak tak patrzę na siebie z perspektywy czasu, to widzę postęp. Mam w sobie coraz więcej nadziei. A ponieważ każdy wywód dobrze jest zwieńczyć przykładem z życia wziętym, to proszę bardzo. Dziś jest niedziela, a ja bardzo długo nie znosiłam niedziel. I choć poniedziałków nie znosiłam jeszcze bardziej, to czekałam aż się skończy ten wolny dzień. Siedziałam w domu i zamęczałam się różnymi myślami. Nie dawało mi to spokoju i bardzo chciałam nauczyć się cieszyć czasem spędzanym w samotności. Trochę mi to zajęło. Szukanie zajęć, próby i błędy. Popołudnia ze smutnym drinkiem, albo z dołującym filmem, zagadywanie znajomych którzy mają lepsze rzeczy do roboty. I rozkminianie: co jest ze mną nie tak, że nie lubię spędzić czasu sama ze sobą? Odpowiedź co i dlaczego to temat na inny post, jednak w końcu ją znalazłam. Warto było bliżej się przyjżeć: co mnie tak drażni, skąd ten dyskomfort i momentami po omacku, ale jednak znaleźć rozwiązanie.

To pierwszy wpis z serii takiej, że tak sobie po prostu wymyśliłam ;) Ja wiem, że ludzie rzucą okiem na dwa akapity i idą dalej, ale jeśli zechcesz zostawić jakiś komentarz tu lub prywatnie, będzie to dla mnie bardzo cenne :)

Komentarze