Obchodzę halloween, jakem katoliczka :)



Czy wiecie lub pamiętacie, że dzieci w wieku około lat trzech przechodzą fascynację własną kupą i sikami? Traktują je jak część siebie, która przed chwilą je opuściła. Jak swoje obcinane włosy lub paznokcie. Nie brzydzą się, tylko są zaciekawione. Dwa lata później (mniej więcej) przychodzi fascynacja własnymi oraz należącymi do innych dzieci genitaliami. Plus do tego zafiksowanie na brzydkich słowach. Stąd powtarzane milion razy: dupa, dupa, dupa, dupa, dupa, DUPA, dupa, cycki!

Taka faza rozwoju. Etap, który trzeba przejść. Może to dziwne porównanie, ale przyszło mi do głowy w związku z całym tym katolickim halo na punkcie Halloween. Mnie jakoś nigdy nie dziwiła ludzka fascynacja śmiercią. Uważam ją za coś naturalnego. Śmierć jest czymś tajemniczym, budzącym lęk, trudnym, ale jednak nieuchronnym. I na różnych etapach życia, potrzebujemy różnych sposobów, by się z nią oswoić. Obrazowanie rozkładu, szczątków, kości jest jednym z takich sposobów. Bo te szczątki, to właśnie to co zostanie z mojego ciała. Chcę to sobie wyobrazić, ułożyć w głowie, jakoś to ogarnąć.

Pamiętam, że gdy miałam lat 13 czy 14, wydawałam kieszonkowe na gadżety w stylu naszywki z czaszkami, pierścionki z czaszkami, gumowe i włochato-gumowe pająki, i jeszcze więcej rzeczy z czaszkami.
Pamiętam też, że w moim domu panował czarny humor i nie raz żartowaliśmy z wyobrażeń o własnej śmierci w sposób, który dla innych ludzi mógł być dziwny i niezrozumiały.

Śmierć, rozkład i zniszczenie jest częścią życia, czy tego chcemy czy nie. A przedstawianie tego w filmach, na obrazach, w książkach, jest sposobem na to, by sobie z tym poradzić.
I nie uważam, że wykorzystywanie tych motywów w zabawie, jaką jest Halloween, odbiera śmierci powagę a umierającym szacunek, bo i takie zarzuty kiedyś słyszałam. Zapewniam, że gdy umiera ktoś bliski, nikomu powagi nie brakuje.
Zresztą jak sobie pomyślę o całej twórczości narosłej wokół średniowiecznego Memento mori a potem danse macabre, sądzę że pomijając halloweenowy kicz, to wcale nie jest jakiś specjalnie odmienny klimat.



Jestem katoliczką, więc wierzę w zmartwychwstanie. W to, że Jezus przeszedł przez śmierć do życia, i że mnie też to kiedyś czeka. Wierzę, że śmierć bliskich, którą oglądałam jest tylko etapem, a nie końcem. Ale to nie znaczy, że nie boję się umierania czy cierpienia. I rozumiem różne ludzkie strategie na ogarnięcie tego wszystkiego umysłem.

Wielu katolików oburza się, że dziś się tak fiksujemy na kościotrupkach, podczas gdy jutro mamy fajne katolickie wspomnienie wszystkich świętych - czyli tych którzy jak wierzymy osiągnęli już wieczne życie. A mi się właśnie bardzo podoba to zestawienie. Starzeję się i kiedyś umrę, i mogę to uczcić dzisiaj, czy w skupieniu, czy w zabawie. Może się zadumam, a może stwierdzę, że skoro takie to życie krótkie i ograniczone, to trzeba korzystać i czerpać garściami ile się da.

A jutro ucieszę się z tego, że to jednak nie koniec, że mogę mieć nadzieję na dużo więcej i że całe to umieranie to nie porażka i kres.

Komentarze