Plan B



Marzę o dobrej, spokojnej, bezpiecznej rutynie. O tym, że będę wiedzieć, choć mniej więcej, co czeka mnie za miesiąc, albo za rok. Usiłuję zbudować swój świat z przyzwyczajeń. Pewna stałość rzeczy, osób, planów i dążeń, daje poczucie bezpieczeństwa. Jeśli coś przewija się w życiu z odpowiednio dużą częstotliwością, sprawia wrażenie że można być tego pewnym, że można się na tym oprzeć.

Ludzie lubią myśleć o sobie, że są konsekwentni, bo pomijając że powszechnie ceni się taką cechę, daje im to poczucie bycia zawsze takim samym, trwałym. Dlatego nawet nierealne dążenia niechętnie się porzuca. A zmiana zdania, rezygnacja z pierwotnych planów często traktowana jest jak porażka.

Tak zaczęłam od niezmienności, a chcę dziś napisać o czymś całkiem innym. Ale po kolei. Miałam pewien pomysł na swoje życie. Miałam. Mam. Coraz bardziej się to wszystko sypie, ale trudno pozbyć się głównych założeń. To dotyczy i planu na życie w ogóle i różnych jego składowych, związku, przyjaźni, finansów i innych. Przywiązuję się do jakiegoś zarysu, wizji lub celu i trudno mi się odwiązać, mimo, że wyraźnie widać, że coś nie działa, że to nie wygląda tak, jak chciałam.

W tym tygodniu tak mocno dotarło do mnie, jak ważne jest patrzeć realnie na życie. Nie tylko na to czego bym chciała, ale jaki jest stan obecny, jakie mam środki i możliwości, co da się zrobić, a czego nie.

Poznałam kiedyś osobę, z którą jak mi się wydawało, bardzo dobrze się rozumiemy. Byłam zafascynowana sposobem bycia, osobowością, inteligencją. Bardzo chciałam się z tym kimś przyjaźnić, myślę że ta osoba też chciała i zbliżyliśmy się do siebie.
I to był plan A.

Z biegiem czasu okazywało się, że nie wszystko gra. Że ta osoba wycofuje się w najmniej oczekiwanym momencie, że wtedy kiedy potrzebuję towarzysza i tak jestem sama, że wiele mi ta relacja daje i cenię ją sobie, ale też prawdą jest, że daję więcej niż dostaję. I to że prawdopodobnie zawsze tak będzie i nie da się być bliżej.

Do tej pory myślałam, że liczy się to co trzeba:
- trzeba ciągle dawać szansę
- trzeba ciągle próbować
- nie można kogoś przekreślać.

Oraz że liczą się dobre chęci:
- ja chcę żeby było dobrze
- druga osoba też ma dobre zamiary.

Myślałam że to wystarczy.
Tymczasem zawitała rzeczywistość. I olśnienie. Drugi człowiek ma swoje ograniczenia, rzeczy których nie chce lub nie potrafi zmienić, Ja też mam swoje ograniczenia i może z kimś innym i gdzie indziej to wszystko by zatrybiło, to jednak tutaj nie trybi i nie zanosi się na zmiany. A ja nie jestem po to, żeby siedzieć i czekać w trybie standby.
To nie znaczy, że nie wierzę, że każdy może się zmienić. Nie znaczy, że kogoś skreślam.

To znaczy, że nie będę walić głową w mur. Bo nawet moja głowa ma swoją wytrzymałość i delikatność. To znaczy że wstaję, rozglądam się i idę dalej. I to jest plan B.

Komentarze