Jak przetrwać rozstanie - poradnik jak z prasy kobiecej, ale heloł, bądźcie w tym ze mną.



Ludzie odchodzą od nas, my odchodzimy od ludzi. Rzeczy się kończą, żadne ludzkie przedsięwzięcie nie trwa wiecznie. Jak to przetrwać? Co zrobić, by nas to nie zabijało, nie niszczyło, nie zamykało na nowe relacje w przyszłości?

Uważam się za weterana rozstań. I nie mówię tylko o zakończeniach związków damsko męskich, tylko relacji w ogóle. To nie znaczy, że jestem ekspertem! Ale ze sterty doświadczeń w tym temacie próbuję wyciągnąć coś pozytywnego. Mam taki swój mały prywatny cmentarzyk relacji, które się zakończyły. I spojrzenie na każdą z mogiłek mniej lub bardziej boli. Bo pod każdą kryje się rozczarowanie, że nic z tego nie zostało. Oraz żal połączony z zastygłym niedowierzaniem: jak ktoś mógł, po tym wszystkim, co nas łączyło, nie podtrzymać ze mną kontaktu?

Co sprawiło, że zaczęłam w nowy sposób przyglądać się tym sprawom? Przypomniałam sobie pewną znajomość.

Spędzałyśmy razem każdą chwilę, wiele godzin każdego dnia. Razem jadłyśmy, oglądałyśmy na VHS kreskówki produkcji Hanna-Barbera, zachwycałyśmy się boską aparycją Dona Johnsona z Miami Vice (moja pierwsza platoniczna miłość), bawiłyśmy się lalkami. Agata - była moją pierwszą przyjaciółką. Rano z babcią przychodziła po mnie, szłyśmy na plac zabaw albo do parku, potem u niej jadłyśmy obiad, popołudniami zajmowałyśmy milionem rzeczy, które są najfajniejsze w opinii pięcioletnich dziewczynek.
Wyciągała mnie z mojego jednostajnie smutnego domu.
Miałyśmy iść razem do pierwszej klasy. Miałyśmy być dla siebie tym, czym w nowym obcym świecie szkoły są przyjaciółki - towarzyszkami z ławki, powierniczkami, wsparciem.

Stało się inaczej. Przepisano mnie do innej grupy, bo: "ona cię traktuje jak służącą na każde zawołanie" i "jej babcia wybrała popołudniową grupę, żeby Agatka mogła się wyspać, a ty możesz chodzić do rannej". Cokolwiek to znaczy.

Potem przez osiem lat chodziłyśmy do równoległych klas, ale Agata już nigdy ze mną nie rozmawiała. A ja przez kilka lat nie przyjaźniłam się z nikim. Nawiązywałam tylko pozwalające jakoś przetrwać sojusze.

Dlaczego o tym piszę? Bo zobacz, znajomość sprzed prawie trzydziestu lat, która skończyła się dawno temu, jednak we mnie przetrwała, wywołuje jakieś emocje. Zostawiła kilka zabawnych, ciepłych wspomnień. Na jej przykładzie mogę też zobaczyć, jaki przekaz dotyczący relacji wyniosłam z domu:
- przekonanie, że ludzie chcą mnie wykorzystać (a nie że zwyczajnie potrzebują)
- strach, że wszystko co dobre skończy się szybko i będę wobec tego całkowicie bezradna
- nieumiejętność pielęgnowania więzi.

A ważne relacje tak naprawdę nigdy się nie kończą. Można zerwać kontakty, możemy już kogoś nie spotykać, nie rozmawiać z nim, ale ta osoba na zawsze coś w nas pozostawi, czasem głęboko zakopane. Zostaną wspomnienia, to czego nauczyliśmy się od kogoś o świecie, to czego w tej znajomości nauczyliśmy się o sobie, to kim staliśmy się dzięki temu człowiekowi. To nie zniknie, tego się nie da wymazać.

No ale co z tymi rozstaniami?

Ludzie odchodzą, bo wolą spędzać czas z kimś innym, bo nowe znajomości przysłaniają te stare, bo nie potrafią czegoś w sobie przeskoczyć, powstaje impas i relacji nie da się kontynuować. i Z dziesiątek innych - uświadomionych lub nie - powodów.
Niektóre rozstania sami inicjujemy, bo bilans zysków i strat pokazuje więcej minusów. Choć i to zwykle nie znaczy, że rozstanie nie boli.

Praktyczne rady.

Po pierwsze, jak zawsze, czuj. Czuj złość, zawód, smutek, opuszczenie i wszystko inne, co naturalnie się pojawia. Kop krzesła, płacz, jedz nutellę, odreaguj. Sorry, tego etapu nie da się pominąć.

A potem weź kartkę i spisz wszystkie dobre momenty: żarty których nikt inny nie rozumiał, wspólne imprezy, otrzymane wsparcie, wszystkie dobrze rzeczy związane z tą osobą. I poczuj wdzięczność za to, co było dobre. Możesz napisać taki list wdzięczności. Możesz go nigdy nie wysłać. Ważne żeby nazwać dla siebie całe to dobro.

Po trzecie: ustal, dlaczego ta relacja się skończyła. Zrozum powody. Ludzie czasem kończą coś bez słowa, po prostu przestając odbierać telefon. To pozostawia niezałataną dziurę, wpędza nas w poczucie bezradności. Jeśli ktoś z Tobą zerwał w ten sposób, poproś o krótką rozmowę, wyjaśnienie. Masz do tego prawo.  Ważne, żeby nie rozgrzebać w czasie tego tematu. Wyjaśnić raz, a nie dziesięć razy. Usłyszeć powód, zamknąć temat, iść dalej.

Po czwarte: zaakceptuj. To, że ktoś może mieć inny pogląd na waszą znajomość, to że ktoś potrzebuje żyć oddzielnie, to że ktoś może cię nie lubić lub nie chcieć. To niczego nie mówi o tobie. To po prostu czyjeś prawo. Przyjmij do wiadomości.
Na przykład: nie fascynują mnie kraje azjatyckie, nie pociągają, prawdopodobnie nigdy nie pojadę do Chin, bo mnie to nie interesuje. Czy to jakoś świadczy o Chinach? No nie! To świadczy o moich zainteresowaniach i wyborach, nic ponad to.

Po piąte: wybacz. Komuś, że cię zostawił, odrzucił, zrezygnował. I wybacz sobie wszystkie błędy, niedociągnięcia. To, że nie byłaś idealną przyjaciółką, dziewczyną, żoną. No nie byłaś, nikt nie jest. Na szczęście na błędach można się uczyć.

Po szóste: nie zamykaj się, nie przekreślaj ludzi, ani siebie. To, że ktoś cię zawiódł, nie oznacza, że każdy cię zawiedzie. To że jedno nie wyszło, nie znaczy zaraz, że nie nadajesz się do bliskich relacji. Po prostu nie generalizuj. Daj sobie chwilkę na złapanie oddechu i idź dalej.

No i po ostatnie: jestem przekonana, że nie wszystkie relacje muszą się kończyć. Niektóre przetrwają tylko w pamięci, a inne, po wykluczeniu tego co spowodowało kryzys, mogą rozwijać się nadal. Oczywiście jeśli obie strony zechcą.

Tak oto przerabiam rozstania. Balansuję pomiędzy "nie umiesz stworzyć nic trwałego" a "spokojnie, ogarnęłaś tyle rzeczy, że i to ogarniesz". Następny dzień, następny krok.

Komentarze