lista wszystkich strat



Dziś zaczniemy od ćwiczenia. Proszę, wyobraź sobie kilka sytuacji.

1. Masz ulubiony naszyjnik, ładny, dosyć drogi, wiążący się z jakimś miłym wspomnieniem. Gubisz go gdzieś w szatni na basenie. Jest nie do odzyskania. Co czujesz?
- ukłucie żalu
- złość na swoją nieuwagę

2. Masz od paru lat dobrą pracę, daje ci zadowolenie, pensja jest satysfakcjonująca, ludzie w porządku. Ale przychodzi nowy szef, z całkiem nową koncepcją działu. Zwalnia cię i musisz szukać czegoś od nowa. Co czujesz? Może to:
- dezorientację
- złość na szefa
- złość na współpracowników, którzy zachowali pracę
- zazdrość
- obawę przed przyszłością
- smutek z powodu straty przyjaznego miejsca i ludzi
- niepewność

3. Masz ukochanego psa, wiernego przyjaciela. Nie jest jeszcze stary, ale umiera w wyniku powikłań poszczepiennych lub błędu weterynarza. Co czujesz?
- smutek
- żal
- niepowetowaną stratę
- samotność
- wściekłość na weterynarza, że nie pomógł
- złość na siebie, że może czegoś nie dopatrzyłeś
- poczucie winy
- wściekłość, że tak jest urządzony świat.

To tylko parę przykładów. Niezliczoną ilość razy coś tracimy - czasem łatwiej przejść nad tym do porządku dziennego, czasem to są ogromne straty, z którymi długo nie sposób się pogodzić.

Prawie dwa miesiące temu, gdy umarł mój kot Zygfryd, to nie była największa strata w moim życiu, jednak była to kropla, która przelała czarę.
Straciłam już małżeństwo i kogoś na kim można polegać. Marzenia o wspólnej przyszłości i starzeniu się razem, wyobrażenie o bliskości.
Straciłam marzenie o byciu matką, o dzieciach, o patrzeniu jak się rozwijają, marzenie o domu.
Straciłam parę cennych przyjaźni, również dlatego że sama nie potrafiłam o nie zadbać.
Straciłam swoje wspomnienia z dzieciństwa i rodzinnego domu, bo okazały się fałszem, misternie utkanym kłamstwem.
Straciłam swoje widzenie rzeczywistości, to jak rozumiałam relacje, bliskość, własne granice, co jest zdrowe i normalne, a co nie. To co, że teraz patrzenie mam zdrowsze i prawdziwsze, ale wszystko, na czym się opierałam, każdy pewnik, fundament - musiał runąć.

Straciłam dom, mój azyl, moje miejsce na ziemi, i to poczucie, że nie zostanę na lodzie, że mam dokąd wrócić. Miałam w głowie jakiś plan na swoje życie, wyobrażenie o tym jak będzie wyglądało i wszystko skończyło się fiaskiem.
No i składając się do kupy po raz kolejny, planując przeprowadzkę i układając sobie wszystko w głowie, myślałam: nie mam w życiu nic pewnego, nic stałego, obawiam się nowego miejsca i ludzi których spotkam, ale mam chociaż Zygfryda. Po trudnym dniu będę mogła zamknąć się w swoim pokoju, swoim świecie i będzie przy mnie ta jedyna żywa istota, która była cały czas przez cały ten najokropniejszy okres w moim życiu.
Gdy okazało się, że jednak nie będzie, to już możecie sobie wyobrazić, co czułam.

Piszę to wszystko, żeby jakoś ogarnąć uczucia wiążące się z utratą świata w którym żyłam. Myślę że dużą część żalu mam już za sobą. Przepłakałam, co miałam przepłakać. Ból trzeba przeżyć w całości, żeby potem móc stawiać następne kroki. I przeżyłam go, rozpacz nie zmiotła mnie z powierzchni ziemi, choć bywało blisko. A jednak nie idę dalej, coś mnie paraliżuje, pozostawia bierną, nie pozwala działać. Z jakiegoś powodu, nadal wolę się zamknąć przed światem, niż wyjść. Z jakiegoś powodu nawet tę głupią przeprowadzkę rozciągam w czasie, odwlekam, jakby sabotuję własne plany.

Przypomniałam sobie sytuację gdy miałam lat osiem albo dziewięć. Umarł mój kochany chomiczek, pierwsze zwierzątko. Matka nie pozwoliła mówić "umarł" bo "zwierzęta zdychają a nie umierają". Tak jakbym nie mogła go kochać i czuć smutku, że odszedł. Pamiętam, że pierwszego dnia popłakałam się w ukryciu. Bo nie można przecież płakać po chomiku, to głupota i wstyd. A potem przez tydzień wyładowywałam złość. Co tam złość - wściekłość furii! Gdy nikt nie widział rzucałam zabawkami, waliłam maskotkami w ścianę i tłukłam lalkami o podłogę z całej siły - tak strasznie wściekła! bo nie są żywe! Bo nie są moim Kubusiem, którego już nie ma!

Tak mnie olśniło, że z każdą stratą wiąże się nie tylko smutek, ból i rozpacz, ale też złość, wściekłość, nienawiść. Tak jak w przykładach z początku tego tekstu. Gdy nie pozwalamy sobie na złość, to nie pozwalamy na kolejny krok. Złość też trzeba przeżyć, wyładować, żeby iść dalej. Jeśli ktoś cię kiedyś skrzywdził, nigdy na serio mu nie wybaczysz, nie uwolnisz się od tej krzywdy, jeżeli nie poczujesz najpierw wściekłości czy nawet nienawiści.

I tak, ból już za mną, teraz jestem wściekła: na mojego męża, że nigdy nie próbował być naprawdę blisko, że mnie tak bardzo zawiódł; nienawidzę siebie, za to że weszłam w małżeństwo w ogóle nie rozumiejąc co oznacza i tak bardzo w wielu miejscach zawaliłam, jestem wściekła na moich rodziców za to co zrobili, i czego nie zrobili, za ogromną krzywdę i za obojętność na nią, wściekła jestem na moje rodzeństwo za lata życia w fikcji, za brak więzi, za obojętność. Jestem wściekła, bo straciłam wiele lat i pewnie już nie zdążę mieć normalnej rodziny i dzieci. Jestem wściekła bo straciłam dom i muszę zaczynać wszystko od początku. Jestem wściekła, bo jedyną osobą na którą realnie mogę w życiu jakoś liczyć jest mój były mąż, a to nie świadczy najlepiej o moich "bliskich".
Grrrrrrr!

*****

Kiedy tak piszę o braku oparcia i czegoś stałego w życiu, o zagubieniu, moi wierzący znajomi spytają: a co z Bogiem? Przecież na Nim możesz polegać. Cóż, wychowałam się i żyłam wiele lat w  konstrukcji utkanej głównie z poczucia winy i trochę z systemu nagród i kar. Gdzie za dobre zachowanie nagradza się akceptacją i dobrym słowem, a za złe karze milczeniem. Tak przez wiele lat widziałam Boga, jako kogoś zimnego, obojętnego, karzącego milczeniem. To był mój pewnik, mój fundament. Doświadczałam głównie milczenia, ale też czułam się w miarę bezpieczna trzymając się surowych zasad. Bycie grzeczną dziewczynką bez swojego zdania pozwalało mi utrzymać dławiące poczucie winy w bezpiecznej odległości.
Teraz już wiem, że Bóg nie jest taki. Nie czepia się drobiazgów, nie karze i wcale nie milczy. Ale swój fundament i  bezpieczny system straciłam, powoli buduję całkiem nowy na żywej relacji z Nim.

Swego czasu do Boga też krzyczałam: nienawidzę Cię!! i nie wybaczę Ci mojego zmarnowanego życia. Nie wybaczę Ci krzywd, na które w żaden sposób sobie nie zasłużyłam. To Twoja wina, bo pozwoliłeś, by spotkało mnie prawdziwe zło.
Ale Bóg odpowiedział: Ja tego nie chciałem. Mnie w tym nie było. Utrzymałem Cię przy życiu i teraz to życie buduję całkiem od nowa.
I to jest prawda.

Nie będziesz potrafiła wybaczyć, jeśli najpierw nie poczujesz prawdziwego gniewu. Nie pójdziesz w życiu dalej, jeśli nie odchorujesz tego trudnego co było.
Lista wszystkich strat. Każda z nich ma znaczenie, każda zabolała i nie ma co udawać że nie. Ale życie ciągle trwa, nie po to żeby je jakoś przebiedować. Po to by znaleźć pełnię szczęścia.

Wiele nieszczęść spada na sprawiedliwego; 
lecz ze wszystkich Pan go wybawia. 
Strzeże On wszystkich jego kości: 
ani jedna z nich nie ulegnie złamaniu.

Komentarze

  1. Dziękuję... Jakie to prawdziwe.. Nasze życie bardzo często staje się groteską i parodią naszych oczekiwań. Można mieć z pozoru wszystko, rodzinę, męża, pracę, dom, a w sercu dramat... Jeszcze raz dziękuję za to co piszesz...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz