chaotyczny tekst z całkiem konkretnymi wnioskami



Coś, jakoś, ktoś, jakby, około, prawie, trochę, może, potencjalnie - to moje ulubione słowa.
Chętnie używam też: więc, ponieważ, dlatego - po to aby rzeczy wyglądały, jakby logicznie łączyły się z czymkolwiek.
Niedookreślenie.

Zdałam sobie sprawę z tego, że jestem mistrzynią abstrahowania. Czyli pomijania mniej istotnych pojęć, by wyłowić te kluczowe. Jestem w tym naprawdę dobra. Tak odsączam, oddzielam, że nic mi na końcu nie zostaje. Gubię się.

Z szacunku dla tych z Was, którzy dotrwali do dziewiątego zdania, podam teraz prosty przykład dla rozjaśnienia: sport.
Zdrowo i dobrze jest coś ćwiczyć trzy, cztery razy w tygodniu. Gdybym się na to zdecydowała, nie miałabym ani jednego wolnego wieczoru, więc bez przesady. Jeśli nie aż tyle, to może chociaż dwa razy w tygodniu? Jakiś taniec? No ale tańczę w domu, po co chodzić do fitness clubu? I maszeruję w soboty po zakupy, dosyć daleko. A w zasadzie po co koniecznie wyodrębniać treningi, skoro codziennie maszeruję na tramwaj i spowrotem łącznie trzydzieści minut. No czasem podjeżdżam autobusem, jeśli zaspałam i nie chcę się spóźnić. 

Albo relacje: Jestem osobą, która potrzebuje dosyć dużego dystansu w relacjach. Może nie do końca deklaratywnie mi to odpowiada, ale duża intensywność kontaktów mnie drażni. Wobec tego albo nie będę się z kimś spotykać codziennie, albo jeśli muszę z powodu okoliczności, to będę spłycać takie kontakty. I teraz uwaga, działa to tak.
Lubię kogoś, ale nie możemy się widywać codziennie, no way! Co drugi dzień? Czyli na przykład wtorek, czwartek sobota? No ale widzieliśmy się przedwczoraj, więc może po prostu umówmy się jakoś w weekend. Ale ten weekend akurat mam zajęty, tak wypadło. Następny ty masz zajęty, zdarza się. Nie widzimy się miesiąc. Widocznie ta osoba nie chce się spotykać, trudno, nic takiego, spotkamy się za dwa miesiące. Ktoś nie proponuje, ja nie nalegam, rach ciach i widujemy się raz do roku. Nie dlatego że kogoś nie lubiłam, albo mi nie zależało. Tak wyszło, tak się to rozmyło.

Nawet teraz, pisząc ten tekst, na początku miałam jasną ideę, czym chcę się podzielić. Ale obecnie myślę, że chyba piszę za mało potocznie. Za to za bardzo się wywnętrzam. Do trzeciego akapitu nikt nie dobrnie. Zaraz to skasuję, lepiej nie będę publikować. Tak jest za każdym razem!

Dzięki tej mojej umiejętności, ja często rozumiem innych. Wyłapuję niuanse, przecedzam wypowiedzi, analizuję i staram się rozumieć twoje intencje i zamiary. I z tego samego powodu rzadko kto rozumie mnie. Bo z całego ciągu swych wnioskowań, staram się wyłuskać to, co można pokazać drugiemu. Cenzuruję, obrabiam, przygotowuję łatwo przyswajalnego gotowca, a na końcu myślę: a! nieważne, po co o tym gadać.

Tak samo jest, gdy myślę o przyszłości. Jest kilka takich marzeń bardzo mi drogich. Ale powodzenie planów jest zależne od tak wielu czynników! Trzeba zacząć tyle wątków, tyle spraw poukładać. Może nie warto? A może nawet nie powinnam. Może są ważniejsze kwestie. Prawdopodobnie zwyczajnie nie zdążę być szczęśliwa.

Dawno temu uwierzyłam światu w którym wyrosłam, że wystarczy wierzyć deklaracjom, nie trzeba się doszukiwać konkretów. Od konkretów lepiej wręcz odwracać wzrok. Liczy się oficjalna wersja wydarzeń. Jeśli ktoś mówi, że chce mojego dobra, to widocznie tak jest. Po co to wnikać, czy mnie słucha, czy tłumaczy, czy okazuje uczucia, czy obok abstrakcyjnych słów przypadkiem nie wyrządza mi całkiem realnej krzywdy.

Jestem zmęczona abstrahowaniem. Za dużo jest mówienia o miłości bez okazywania jej, za dużo mówienia o Bogu bez doświadczania Go, za dużo gadania o trosce bez konkretnych gestów. Bo jeśli nie mam komu powiedzieć jak bardzo się boję, jeśli nie mam kogo poprosić o pomoc gdy stracę pracę, jeśli nie ma mi kto nakarmić kota gdy wyjeżdżam, jeśli nie ma nikogo kto po przyjacielsku usiadłby obok i przytulił, to na co mi wszystkie deklaracje świata?

Dlatego mam teraz czas prozy życia, namacalności i konkretu. A nawet czas miażdżącej dosłowności i zmysłów. Myślę o tym czy się dziś wyspałam, co zjem, komu podam rękę na powitanie, o smrodzie w tramwaju, o czyimś uśmiechu, o wspólnym czasie, o łzach, o dotyku. Myślę o śmieciach które zasypują oceany, o sinych heroinistach siedzących pod kamienicą w której pracuję, o głodzie żebrzącego dziecka i o tym czy dwie bułki coś dla niego zmienią; myślę o pieniądzach, o metrach kwadratowych, o umiejętnościach.

Nie mam na myśli negacji tego co niematerialne. Owszem, za głaskami kryje się czułość, za czułością kryje się dobroć, za dobrocią kryją się czyjeś zamierzenia. Chodzi mi tylko o właściwą kolejność. Bo za czyimś "kocham" może nie być nic. Żadnej próby zrozumienia, dostosowania się, dotarcia i bycia. Mówię SPRAWDZAM, po każdym usłyszanym abstrakcyjnym "kocham cię" lub "zależy mi".
Wiem, że sama nie umiem dać konkretu, dlatego mówię SPRAWDZAM przede wszystkim do siebie. Mam w pamięci dziesiątki osób, z którymi nie utrzymuję kontaktu, bo mi się to wszystko rozmyło. Mam w głowie kilka ważnych planów, które dawno totalnie się rozjechały. Chcę żeby za moimi słowami zawsze było to namacalne prawdziwe to o czym mówię.

A tu był akapit, który skasowałam, bo chyba za dużo na raz.

Do następnego.

Komentarze